Blogger Tips and TricksLatest Tips For BloggersBlogger Tricks

poniedziałek, 6 maja 2019

Ofiarologia (2017)


OFIAROLOGIA (2017)
autor: Tomasz Czarny, Karolina Kaczkowska

Horror ekstremalny to jeden z moich ulubionych gatunków jeśli chodzi o powieści grozy. Historie snute w mocnych klimatach gore czy innych zwyrodnień zawsze powoduje u mnie wypieki na twarzy i chętnie sięgam po takie pozycje. Gdy w moje ręce trafił zbiór opowiadań "Ofiarologia", którego autorami są Tomasz Czarny oraz Karolina Kaczkowska, czyli jakby nie patrzeć dwie kultowe persony z tego gatunku, to nie mogłem przejść obok tej książki obojętnie.

Na tomik składa się osiemnaście opowiadań. Już same tytuły mówią nam z czym będziemy mieli tu do czynienia. "Worek na spermę" czy "Chłopiec z kutasim łbem" napewno u niezaprawionego czytelnika spowoduje zawroty głowy, a to dopiero przesmak. "Milf" opowiada o podglądaczu, który kuszony ciałem dojrzałej kobiety daje się porwać w wir romansu, a ostatecznie ginie rodząc dziecko, czy "Wielka miłość", gdzie chłopak za spełnienie marzeń seksualnych musi wypić koktajl ze swoich płynów ustrojowych. Takich wariactw jest tu zdecydowanie więcej, więc jeśli nie tolerujecie zwyrodniałych tematów i wulgarnego języka to nie znajdziecie tu nic dla siebie. Ja jako fanatyck produkcji filmowych takich jak "Srpski Film" czy trylogii "August Underground" tutaj czułem się jak w raju. Jeszcze nigdy nie było mi dane przeczytać takich okrucieństw zaserwowanych przez polskich autorów. 

Oczywiście trafiły się tu również słabsze opowiadania, takie jak "Dom gry" gdzie dziewczyna trafia po zabiciu siostry do tytułowego domu, który może się kojarzyć z horror housem czy innym escape roomem. Nie chodzi o to, że samo w sobie jest złe, lecz nie trzyma poziomu takiej ekstremy jaka zaserwowana jest w większości opowiadań. 

"Ofiarologia" to bardzo solidny, mimo iż stosunkowo cienki, zbiór opowiadań dla prawdziwych fanatyków ekstremalnych treści. Ci co szukają powieści o nawiedzonych domach, egzorcyzmach czy innych tego typu rzeczach już na starcie powinni sobie odpuścić. Jest to rzecz tylko dla ludzi o mocnych nerwach i tych, którzy pasjonują się najbardziej okrutnymi i ohydnymi tematami. Dla mnie mistrzostwo!

OCENA
9/10

Za książkę dziękuje wydawnictwu:

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Deadly Eyes (1982)


DEADLY EYES (1982)
reż. Robert Clouse; scen. Charles H. Eglee
kraj produkcji: Hongkong, Kanada

Nieznane filmy grozy z lat '80 to jeden z moich koników. FIlmy tak zwanej klasy B, kręcone małym budżetem z nędznymi analogowymi efektami specjalnymi to temat, który zawsze raduje moją duszę. Deadly Eyes to produkcja, która idealnie wpasuje się w ten styl do którego mam słabość. Do tego jest oparty na powieści Jamesa Herberta, a jak wiadomo ekranizacje książek w tamtym czasie pozostawiały wiele do życzenia.

Nauczyciel wychowania fizycznego, Paul, pracuje w jednej ze szkół w Toronto. Jeden z jego uczniów pewnego dnia zostaje ugryziony przez nieznaną istotę. Wraz z chłopakiem udaje się do pobliskiego szpitala, by opatrzyć ranę, gdzie poznaję Kelly - pielęgniarkę, z którą zaczyna mieć romans. W międzyczasie zaczyna rosnąć ilość pogryzionych ofiar. Okazuje się, że przyczyną wypadków są zmutowane szczury, które zalęgły się w miejskiej kanalizacji. 

Fabuła jest do bólu sztampowa i oklepana. Małe gryzonie, które zostały zmutowane wydostają się na miasto i zaczynają siać terror - nic specjalnego, ani skomplikowanego. Sam film zrealizowany jest poprawnie i mimo, że nie ma zbyt wielu kwrawych scen, a też i fragmentów ze szczurami jest mało oglądało się dobrze. Przesadą może był zbyt rozbudowany wątek historii miłosno-obyczajowej pomiędzy Paulem a Kelly, bo generalnie oglądając horror wolałbym aby było sporo krwi i pożogi a nie randek i pocałunków, lecz przy tak niszowej produkcji jestem w stanie zrozumieć, że czymś trzeba było zapchać czas filmu.

Jeśli liczycie, że będzie tu można obejrzeć sporo posoki i jakieś ekstremalne gore to muszę was zawieść. Sceny mordów są przeważnie dobrze zakamuflowane i rzadko kiedy widać dużo przemocy wprost. Uzasadnieniem może być mały budżet by wykonać te sceny poprawnie, a przedstawiając sytuacje w ciasnych ciemnych kadrach można wiele zakamuflować. Ogromny plus należy się twórcom za sceny kręcone "z oczu" szczurów. Te budują ciekawie napięcie i są fajnym przełamaniem typowej pracy kamery.

Deadly Eyes nie jest dobrym filmem. Jest to przesiąknięta do granic możliwości kopia dziesiątek innych filmów, które powstawały w tamtym okresie, lecz nie stoi nic na przeszkodzie, by poświęcić te dziewięćdziesiąt minut i z ciekawości popatrzeć jak robiono kiedyś filmy przy małym budżecie.

SCREENY







TRAILER


OCENA
4/10

czwartek, 18 kwietnia 2019

Get Out! (2017)


GET OUT! / UCIEKAJ (2017)
reż. Jordan Peele; scen. Jordan Peele
kraj produkcji: USA


W związku z tym, że w kinach obecnie możemy obejrzeć horror "To my", postanowiłem odświeżyć sobie poprzednią produkcję z pod ręki Jordana Peele'a, mianowicie: "Uciekaj".

Film ten był reżyserskim debiutem Nowojorczyka, lecz nie przeszkadzało mu to w zdobyciu Oscara za najlepszy scenariusz w 2018 roku. Dla wielu fanów kina nie był to oczywisty wybór, niektórzy zarzucali jury, że wybrali go z powodu przewijającego się przez tytuł wątku rasizmu, z czym osobiście nie mogę się zgodzić. Film prezentuje ciekawie napisaną historię i posiada niewyobrażalnie dużą  dbałość o szczegóły, co z miejsca uczyniło go w moich oczach faworytem tamtego rozdania statuetek. 

Produkcja przedstawia historię Chrisa i Rose którzy są parą od kilku miesięcy. Nadchodzi czas w którym dziewczyna postanawia, że jej rodzice muszą w końcu poznać chłopaka. W domu Rose, panuje dziwna - szczególnie dla głównego bohatera - atmosfera. Z pozoru mili ludzie w podeszłym wieku zapewniają, że nie ma w nich za grosz rasizmu, lecz ich czarni sprzątacze i ogrodnicy zdają się sugerować widzowi coś innego. Po czasie Chris poznaję prawdę o rodzinie Armitage, która jest wiele bardziej przerażająca niż mogło się wydawać.

Dzięki wspomnianej wcześniej dbałości o szczegóły w scenariuszu, film zyskuje z każdym kolejnym obejrzeniem. Znając zakończenie i główną intrygę czarnych bohaterów, zwraca się uwagę na inne rzeczy, a te dopracowane są po prostu genialnie. Każdy dialog jak i każdy rekwizyt użyty w produkcji mają swój cel i swoje znaczenie. Drobnostki takie jak to, że wszyscy pracownicy noszą czapki lub peruki, czy na pozór przypadkowe rozlanie herbaty przez służącą, pojawiają się w scenariuszu celowo, co przy pierwszym obejrzeniu filmu może zostać niezauważone. 

Produkcja wywołuje niepokój i grozę na naprawdę dobrym poziomie. Nie odczułem też scen zastoju, ani takich które nie pasują do całości, co czyni z tego filmu mój ulubiony horror ostatnich lat. Nie mogę doczekać się seansu nowego obrazu Peele'a, bo jego twórczość już przy debiucie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. 


SCREENY







TRAILER



OCENA
9/10

niedziela, 14 kwietnia 2019

Tokyo Gore Police (2008)


TOKYO GORE POLICE / TOKIJSKA POLICJA GORE (2008)
reż. Yoshihiro Nishimura; scen. Kengo Kaji, Yoshihiro Nishimura 
kraj produkcji: Japonia, USA


Chodzą ostatnio za mną jakieś brutalne produkcje, gdzie posoka będzie lała się litrami, będzie można pooglądać sceny tortur i różne dziwne dewiacje. Krążąc po sieci w poszukiwaniu takowych filmów przewijała mi się często nazwa "Tokyo Gore Police". Długo nie myśląc wziąłem się za oglądanie, bo nie dość, że gore ma w tytule, to jeszcze jest to film azjatycki, do którego mam ogromną słabość. Miałem spore oczekiwania, bo w końcu ten tytuł jest prawie w każdym zestawieniu brutalnych filmów, więc czy coś mogło pójść nie tak?

Akcja filmu toczy się w tytułowym mieście, gdzie służby bezpieczeństwa zostały sprywatyzowane. Są bardziej skuteczni, ale jednoczeście bardziej brutalni. W Tokio panuje wysyp tak zwanych "inżynierów" - ludzi z wszczepionym guzem w kształcie klucza, który sprawia, że po okaleczeniu danej części ciała wychodzi z niej jakaś niebezpieczna broń. Najlepszą w oddziale do eksterminacji mutantów jest Ruka, główna bohaterka filmu. Jej celem jest wykończenie wszystkich inżynierów, by Tokio było oczyszczone z przestępczości.

Film w kategorii gore sprawdza się z jednej strony wybitnie, bo trzeba przyznać, że posoka leje się gęsto, czasem aż za gęsto, trupów jest od groma, odcinanie kończyń i innych tego typu rzeczy jest sporo, więc w sumie wszystkie warunki aby być dobrym filmem gore zostają spełnione. Otóż grubo się mylicie. Efekty są zrobione półamatorsko, krew jakaś taka rzadka i przezroczysta, a same sceny miejscami bardziej przypominają komedię niż poważne mordowanie inżynierów. Oczywiście, jeśli do tego filmu podejdzie się z przymrużeniem oka to może się nawet podobać, lecz ja chyba za bardzo się napaliłem na dobrą produkcje, patrząc dodatkowo na to, że główną rolę gra tutaj Eihi Shiina, która przecież tak świetnie zagrała w "Audition" z 1999 roku. 

Tokyo Gore Police to film nie dla każdego. Fani gore zawiodą się małym realizmem scen, nienaturalnie prezentującą się krwią i fabułą która została źle wykorzystana. Z kolei fani grozy nie znajdą tu nic dla siebie, bo straszenia w tym nie ma, bardziej nastawiony jest film na szokowanie, a wychodzi z tego niestety groteska. Plus ogromny dla Eihi Shiiny, bo ona ratuje ten film na tyle, że da się go obejrzeć.

SCREENY







TRAILER


OCENA
3/10


środa, 10 kwietnia 2019

Escape Room (2019)


ESCAPE ROOM (2019)
reż. Adam Robitel; scen. Bragi F. Schut, Maria Melnik
kraj produkcji: USA


Jeszcze kilka miesięcy temu w polskich mediach za sprawą tragicznego wypadku w jednym z Koszalińskich Escape Roomów, głośno było o filmie którego recenzją się dziś zajmę. Polski dystrybutor musiał zawiesić wydanie filmu w naszym kraju, jednak postanowiłem sięgnąć po ten tytuł, by podzielić się wrażeniami.

Bohaterami filmu jest mieszanka osób w różnym wieku, którzy dostali od swoich bliskich znajomych tajemnicze pudełko będące zaproszeniem do tytułowego Escape Roomu. Gdy wszyscy zebrali się już w poczekalni, nie wiedzieli, że ich gra o przetrwanie już się zaczęła. Wraz z pierwszymi próbami rozwiązania zagadki, grupa zauważa bowiem, że nie jest to  zabawa jakiej się spodziewali, a pułapka w której zmierzą się ze śmiercią. Kolejną rzeczą która rzuci im się w oczy, jest to, że każdy następny pokój zawiera elementy ewidentnie łączące się z ich życiem. W rozmowie ze sobą dowiadują się, że wszyscy zebrani są jedynymi ocalałymi jakichś sytuacji. Dla przykładu Zoey jako jedyna uszła z życiem katastrofy lotniczej, a Amanda przetrwała wybuch bomby podczas misji w Iraku. 

Film łapie więc popularnego ostatnimi czasy tematu domów ucieczki i sprawnie łączy go z pomysłami znanymi już z takich filmów jak "Oszukać Przeznaczenie" czy "Cube". Niestety momentami jest strasznie przewidywalny, pojawiają się schematy oklepane przez dosłownie każdy film gatunku, co na dłuższą metę jest męczące. Zdarzają się także momenty zastoju, kiedy scenarzyści nie wzbudzają takiego napięcia jakiego moglibyśmy oczekiwać, jednak kiedy już je pobudzają, wychodzi im to zdecydowanie dobrze. Cały materiał nie jest długi przez co widz nie spodziewający się wyśmienitego kina grozy i natychmiastowego klasyka, mimo kilku niedociągnięć, będzie bawił się dobrze.

Ciekawie wypada też motyw twórców Escape Roomu. Ci pojawiają się w dobrym momencie, a ich czas na ekranie jest dobrze dopasowany. Twórcy w ostatnich minutach zostawili sobie furtkę do następnej części, więc może zobaczymy ich ponownie. Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli dojdzie do sequela, jego premiera nie zbiegnie się znowu z tak smutnymi wydarzeniami.


SCREENY







TRAILER


OCENA
6/10

niedziela, 7 kwietnia 2019

W domu Dave'a (2019)


W DOMU DAVE'A (2019)
autor: Katarzyna Jakubowska

Uwielbiam debiutantów na scenie horrorowej. Zawsze można u nich doświadczyć szalonych pomysłów, nieszablonowej konwencji powieści i czuć pasję, gdyż jest to ich pierwsze dzieło. Książka o której dziś będzie mowa to właśnie debiut Katarzyny Jakubowskiej o tytule "W domu Dave'a", gdzie premiera miała miejsce w 2019 roku.

Fabularnie jest dosyć przewidywalnie. Młoda podróżniczka, Tracy Johnson, wybiera się na letni festiwal w pewnym mieście. Gdy już niedaleko miejsca docelowego łapie stopa i wsiada do samochodu nieznajomego. Nie wie jeszcze, że trafi teraz do cuchnącej piwnicy i wraz z innymi ludźmi będzie torturowana w niej przez tytułowgo Dave'a. Dave jako pan domu ma swoje zasady i niepodporządkowanie się im grozi karami, a te są bardzo wyszukane i brutalne. Jak widzicie, główny wątek jest oklepany strasznie, bo tego typu historii w gatunku horroru przewinęło się dziesiątki. Nie jest to najmocniejsza strona ksiązki, bo tutaj laury powinien zgarnąć styl pisania powieści.

Książka jest napisana lekkim językiem, bez żadnego fachowego żargonu i bez zbytecznej analizy postaci. Akcja brnie do przodu bardzo szybko i zwinnie, a całość podsycają sceny gore, których tutaj jest mnogość. Przez to, że powieść wydaje się pisana przez fana dla fanów to pochłonąłem ją w jeden dzień. Historia mimo iż oklepana wciągała jak diabli a opisy niektórych scen przyprawiały o dreszcze. Mamy tu wszystko co najlepsze w krwawych horrorach - od ćwiartowania ciał, pożeranie przez dzikie zwierzęta, walkę o przetrwanie i knucie planu ucieczki. Jak dla mnie bomba.

Katarzyna Jakubowska nie stworzyła może dzieła przełomowego, ale jest to kawał solidnego horroru, który powinien przypaść do gustu fanom powieści wydawanych kilkanaście lat temu przez legendarny już Phantom Press. Krótka, dosadna i mało wyszukana opowieść genialnie się sprawdza na ponury wieczór. Polecam fanom niezłego gore i tym, którzy szukają wartkiej akcji, a nie rozwlekania jej na ponad pięćset stron.

OCENA
8/10

Za książkę dziękuje wydawnictwu NovaeRes:

środa, 3 kwietnia 2019

The Fly (1986)


THE FLY / MUCHA (1986)
reż. David Cronenberg; scen. David Cronenberg, Charles Edward Pogue
kraj produkcji: Kanada, USA, Wielka Brytania


Przeglądając internet, czy rozmawiając ze znajomymi dość powszechną opinią z jaką możemy się spotkać to ta, mówiąca że remake'i filmów są słabsze od swoich pierwowzorów. Jednak biorąc pod uwagę takie filmy jak "Człowiek z Blizną", "Ocean Eleven" lub "Gorączka", śmiało można się z nią nie zgodzić. Dziś przyjrzymy się właśnie remake'owi filmu "Mucha" z 1986 roku który bazuje na dziele o tym samym tytule z roku 1958.

Film rozpoczyna się na bankiecie gdzie poznajemy dziennikarkę Veronicę i naukowca, który nie chce zdradzić nad czym pracuje jednak zapewnia ją, że jego wynalazek zmieni cały świat. Dziennikarka niechętnie jedzie z Sethem do jego laboratorium, gdzie jako pierwsza  osoba widzi teleport. Naukowiec nie chce jednak by ta opisała jego wynalazek na łamach gazety w której pracuje ponieważ jak twierdzi, brakuje mu najważniejszej funkcji. Bowiem urządzenie może teleportować przedmioty martwe, a wszystkie próby przeniesienia organizmów żywych kończą się ich śmiercią. Prace nad rozwiązaniem problemu postępują równie owocnie co romans między bohaterami, ale pewnej nocy, Seth będący pod wpływem alkoholu, zazdrosny o Veronicę, postanawia przetestować swój wynalazek na sobie. Podczas eksperymentu do kapsuły teleportu wlatuje mucha, a komputer sterujący przez przypadek łączy ja z Sethem Początkowo nie zauważa on żadnych zmian na ciele, jedynie czuje się lepiej i silniej.

Od tego momentu  tak jak główny bohater zmienia się w muchę, tak film zmienia się w rewelacyjny body horror. Zmiany na ciele naukowca postępują ze sceny na scenę, początkowo niewinnie od wyrastających włosów na plecach, przez wypadanie paznokci i zębów, aż do rozpadu kończyn które zmieniają się w te podobne u muchy.
Charakteryzacja bohatera robi wrażenie nawet po tylu latach od premiery. Przyglądając się naukowcowi zarówno zachwycamy się jej wykonaniem jak i czujemy obrzydzenie do tego w co on się przeistacza. Obraz praktycznie się nie zestarzał i ogląda się go jak film z przed zaledwie kilku lat. Aktorzy świetnie odegrali swoje role. Grają lekko, naturalnie, a przede wszystkim wiarygodnie. Oglądając ich łatwo zapominamy, że przedstawiona historia jest przecież niemożliwa, do zaistnienia w prawdziwym świecie. Jednak można potraktować ją jako metaforę. Metaforę ukrytej choroby takiej jak rak czy AIDS i zmagań związanych z nimi. 

Produkcja to absolutny klasyk, i w pełni zasługuje na to miano. Po obejrzeniu stwierdziłem, że to nie tylko jeden z najlepszych horrorów jakie widziałem, ale też, że to jeden z najlepszych filmów w ogóle. Zachęcam do obejrzenia, każdego bez wyjątku, czy jest fanem kina grozy czy nie. Ja na pewno jeszcze niejednokrotnie do niego wrócę.

SCREENY









TRAILER


OCENA
9/10

niedziela, 31 marca 2019

Ju-on: The Final Curse (2015)


JU-ON: THE FINAL CURSE (2015)
reż. Masayuki Ochiai; scen. Masayuki Ochiai, Takashige Ichise
kraj produkcji: Japonia

Po długiej, ponad piętnastoletniej niekończącej się serii przyszła wreszcie pora na finał. Nie powiem, po filmie z roku 2014 mój apetyt na Ju-on znów trochę się podniósł, bo film mimo iż inny to trzymał fason starych części reżyserowanych przez Shimizu. Jak widzicie, plakat zwiastuje nam tu liczbę 4, lecz z moich obliczeń wynika, że to już ósma część sagi, która póki co ma być tą finałową.

Historia w filmie jest płynną kontynuacją tego co widzieliśmy w poprzedniczce. Wprowadzone natomiast są niespodziewane zmiany, jak na przykład to, że kultowego domu, w którym panowała klątwa już nie ma, a cała historia w końcu ma jakieś sensowne zakończenie (co prawda dalej otwarte, ale mimo wszystko). Narracja jest poprowadzona w klasyczny sposób, czyli film jest podzielony na epizody, gdzie każdy opowiada o innej osobie. Patent sprawdzony i udany, więc nie było potrzeby tego zmieniać. Historia też jest strasznie spójna z poprzednim filmem z serii i wyjaśnia się wiele wątków, które tam były pominięte.

Groza w filmie jest jeszcze na wyższym poziomie niż w poprzedniku. Reżyserowi udało się idealnie dozować napięcie, są momenty suspensu i jest też sporo straszaków. Szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że w przeciągu roku uda się zrobić ponownie równie dobrą część Ju-on jak poprzedniczka i na szczęście się myliłem. Mamy znów zarówno Toshio jak i Kayako, ale warto czekać na zakończenie, bo to muszę przynzać - zaskoczyło niesamowicie. Warto tez zwrócić uwagę na sprawnie zmontowany obraz i sceny, które są najnormalniej w świecie ładne. Dużo momentów jest też kręcone w nocy co dodatkowo podsyca atmosferę niepokoju. Co prawda trochę brakuję tu duszności pierwszych części, sporo dzieje się na otwartych przestrzeniach, ale jest bardzo solidnie.

Ostatnia część Ju-on to znów kawał solidnego azjatyckiego kina. Fani którzy rozkochali się w pierwszych częściach tu nie powinni się zawieźć, a Ci co zaczęli oglądać od filmu z 2014 roku również będą usatysfakcjonowani seansem. Cieszy mnie, że seria nie zjechała w dół jak to bywa często przy tak wielu kontynuacjach, tylko mimo wszystko trzyma ten sam dobry poziom. Jak dla mnie jest to pozycja warta polecenia, może nie tyle na zaznajomienie się z serią, ale jako dobry sequel równie dobrego horroru.

SCREENY







TRAILER


OCENA
7/10

środa, 27 marca 2019

Rings (2017)


RINGS (2017)
reż. F. Javier Gutiérrez; scen. David Loucka, Jacob Esteskraj, Akiva Goldsman
 produkcji: USA

Dwanaście lat, tyle czasu minęło od poprzedniej amerykańskiej wersji filmu The Ring. O ile pierwszy remake azjatyckiego "Ringu" wyszedł amerykanom całkiem dobrze, tak następca w formie The Ring 2 był już raczej kiepski. Jak wyszło w przypadku trzeciej odsłony serii?

Mówiąc krótko, jeszcze gorzej. Za film wzięło się aż trzech scenarzystów, jednak absolutnie nie podołali napisaniu ciekawej historii. Wątek fabularny kręci się wokół niejakiej Julii i jej chłopaka Holta. Ten właśnie, bierze udział w badaniach profesora Gabriela nad taśmą znaną już z poprzednich epizodów serii. Julia chcąc ochronić chłopaka przed niebezpieczeństwem ogląda film, a tym samym ściąga na siebie klątwę Samary. Od tego momentu fabułę ciągną dziwne wizje głównej bohaterki. Nie wiadomo czemu akurat ona doświadcza takich wizji, gdy inne postacie widzące treść kasety takich nie mieli. Nie wiadomo też czemu akurat jej kopia filmu postanawia się zmienić, i zawiera dodatkowy materiał. Wątki takie jak wspomniane badania nad kasetą, czy scena z samolotu w pierwszych minutach filmu, mogły by być jakoś  rozwinięte, jednak scenarzyści całkowicie porzucają te pomysły i brną w niezbyt ciekawie zrealizowany wątek rodziców Samary.

Przedstawiany widzowi obraz jest zupełnie pozbawiony klimatu znanego z poprzednich amerykańskich produkcji, nie wspominając nawet o tym klimacie który czuć było w oryginalnej japońskiej serii. Nawet jumpscare'y choć jest ich zaledwie kilka, nie wyszły. Sceną na której choć minimalnie podskoczyłem, była scena w której bohater otwiera parasolkę, a to nie świadczy dobrze. Sama Samara gości na ekranie zdecydowanie za krótko, choć biorąc pod uwagę to, że nie jest nawet w połowie tak przerażająca jak w innych odsłonach The Ring, to może i dobrze. Jedynym plusem który zauważyłem na początku filmu to montaż jednak, i on znudził się podczas seansu, gdyż przez cały czas trwania gra on na tych samych patentach.

Zagorzali fani będą czuć się zawiedzeni, a tym do których od początku nie porwała seria o Samarze, gorąco nie polecam oglądania tej części. Produkcja ewidentnie twórcom nie wyszła, a jedyne co może z niej zapaść w pamięci to kilkuletnia dziewczynka wychodząca z ekranu smartphone'a.

SCREENY








TRAILER


OCENA
2/10