Blogger Tips and TricksLatest Tips For BloggersBlogger Tricks

piątek, 29 listopada 2013

ReGOREgitated Sacrifice (2008)


REGOREGITATED SACRIFICE (2008)
reż. Lucifer Valentine; scen. Lucifer Valentine
kraj produkcji: USA

Kolejny film zwyrodnialca o cudownej ksywie jaką jest Lucifer Valentine. Jest to druga część tak zwanej trylogii "vomit gore", której twórca jest prekursorem. Wydany film dwa lata później po Slaughtered Vomit Dolls znów był reklamowany jako bardziej niszczący psychikę i bardziej brutalny niż poprzednik. Trzeba przyznać, że pan Valentine nie rzucił słów na wiatr i dał nam jeszcze bardziej plugawy film, niż można by było się tego spodziewać.

Całość nie ma znów żadnej sensownej fabuły, ale za to sceny są epicko ciężkie. Weźmy na tapetę pierwszą scenę mordu, gdzie mamy syjamskie bliźniaczki złączone głowami. Oprawca rozcina fragment, które je łączy ukazując mózg. Jest mocno jak cholera. Potem mamy dwie siostry, które zamawiają sobie prostytutkę. Upijają ją, zmuszają oczywiście do wymiocin, a na koniec mordują ją. Mistrzostwem jest scena, gdzie te same dziewczyny tak torturują jedną panią, że rozcinają jej brzuch i biją ją jej jelitami. Odruch wymiotny u widza gwarantowany. 

Lucifer Valentine przebił samego siebie ilością okrucieństwa. Wymioty tu już nie są tak afiszowane jak w Slaughtered Vomit Dolls, a bardziej skupił się na okrucieństwach. Krwi, wnętrzności i dziwnych wygrzanych scen jak na przykład zaszywanie pająka w waginie mamy tu jak na lekarstwo. Twórca oczywiście nie zrezygnował z porytej ścieżki dźwiękowej takiej jak dźwięki o niskich częstotliwościach czy przetworzonym głosem bohaterów. 

Jakościowo też jest o wiele lepiej. Sprawniejszy montaż, lepszy dobór scen. W gruncie rzeczy film nie nudzi bo cały czas coś się tu dzieje. Warto zaznaczyć, że mamy tutaj więcej nagich scen niż w poprzednim filmie. Kobiety są bardziej odważne i miejscami film zahacza o tandetne porno.

Ogólnie podsumowując ReGOREgitated Sacrifice jest o oczko lepsze niż Slaughtered Vomit Dolls. Poziom tortur i ohydy podniesiony o jeden poziom do góry, także montaż i przejrzystość scen jest lepsza, mimo iż rycie bani zostało nadal na dobrym poziomie. Zdecydowanie film tylko dla zwyrodnialców i fanów takiego kina jak August Underground czy Srpski film, gdzie akcja nastawiona jest na tortury fizyczne.

SCREENY




TRAILER


OCENA
8/10

czwartek, 28 listopada 2013

Konkurs! Do wygrania ebook "Dreszcze" Joanny Łukowskiej

KONKURS!

Do wygrania jest ebook Joanny Łukowskiej pod tytułem "Dreszcze"


Mamy do rozdania trzy darmowe sztuki! Kto chce zgarnąć jedną z nich i umilić sobie smutne jesienne dni musi odpowiedzieć na jedno proste pytanie:
W KTÓRYM ROKU UKAZAŁA SIĘ POWIEŚĆ "DRESZCZE"?

Odpowiedzi przysyłajcie na adres mailowy: kobayashijuon@gmail.com

Konkurs potrwa do 3 grudnia 2013

Nagrody sponsoruje:

poniedziałek, 25 listopada 2013

Slaughtered Vomit Dolls (2006)


SLAUGHTERED VOMIT DOLLS (2006)
reż. Lucifer Valentine; scen. Lucifer Valentine
kraj produkcji: Kanada, USA

Kolejny zwyrodniały film dla ludzików o szczególnie mocnych żołądkach. Jest to debiut filmowy Lucifera Valentine'a (skąd oni pomysły na ksywki biorą?) i był ogłaszany w Internecie jako najobrzydliwszy i najohydniejszy film na świecie (Srpski film był po nim, więc może coś w tym jest). Sam twórca ogłaszał, że stworzył nowy gatunek o nazwie "vomit gore". Ci co znają trochę angielskiego chyba już kumają z czym będziemy mieli tu do czynienia. Przejdźmy do rzeczy.

Fabuła... No cóż, jako takiej tu nie znajdziemy. Jest główny bohater, który operuje kamerą i przyprowadza do siebie dziewczęta chętne na seks. Jednak nie jest tak pięknie jak one by chciały aby było i szybko brutal hard porno przeradza się w brutal vomit gore. Mamy tu po prostu zlepek bardzo brutalnych morderstw, tortury są na prawdę wymyślne, a wisienką na torcie są wymiociny. Czy to wystarczy aby zrewolucjonizować kino?

Wielu zawodowych graczy, którzy obejrzeli Srpski film czy trylogie August Underground czytając ten tekst mogą sobie pomyśleć, że w sumie to nic takiego super nadzwyczajnego, ot dodane "smaczki" w postaci zwracających żołądek laski. Na szczęście twórca zadbał też o odpowiedni klimat. Mamy tu mocno psychodeliczne ujęcia, mordy często w czerni i bieli, a na największy poziom rycia bani wpływa przetworzony głos aktorów i utwory puszczane od tyłu, przez co po prostu robi się człowiekowi niedobrze.

Film miał szokować i szokuje. Tortury są całkiem dobre, chociaż oklepane, lecz przykuwają oko do ekranu. Weźmy tu na przykład dziewczynę, której protagonista najpierw wydłubuje oczęta, kładzie je na stole, potem gdy ona je znajduje zaczyna wymiotować. Logiki w tym zero, ale jest ostro. Najbardziej w pamięć zapada scena jak wyżej wymieniony bohater wymiotuje, potem to wypija i znów zwraca. Aż na samą myśl mi się w żołądku przewraca.

Takich scen jest tutaj na prawdę sporo i Slaughtered Vomit Dolls spełnił swoje zadanie jeśli chodzi o poziom ohydy, brutalności i na pewno dziwności. Film jedyny w swoim rodzaju. Ludzie co myśleli, że widzieli już wszystko co w gore można było zrobić niech zaznajomią się z tą produkcją i obejrzą do końca - myślę, że część może wymięknąć. 

SCREENY




OCENA
7/10

sobota, 23 listopada 2013

Sok z żuka (1988)


BEETLEJUICE / SOK Z ŻUKA (1988)
reż. Tim Burton; scen. Warren Skaaren
kraj produkcji: USA

Motyw nawiedzonego domu to horrorowy klasyk, eksploatowany przez dziesiątki lat na tysiące sposobów. Z reguły ktoś wprowadza się do nowego domu, zaczyna słyszeć dziwne dzwięki, obserwuje zjawiska, których nie jest w stanie wytłumaczyć, aby wreszcie stanąć oko w oko z duchem, demonem, albo w ogóle całą zgrają takich paranormalnych istot. Brzmi banalnie, ale sprawdza się doskonale, czego dowodem może być choćby hit ostatnich miesięcy- ”Obecność”. Jednak czy ktokolwiek zadał sobie pytanie jak cała kwestia ma się od strony ”nawiedzających”? Otóż tak, i był to najoryginalniejszy reżyser współczesnego kina- Tim Burton.

Burton w swoim filmie pokazał wszystko, co charakteryzuje jego twórczość. Raczy więc fanów czrnych komedii idealnym połączeniem horroru i groteski, wykorzystując przy okazji elementy gotyckie i animację. Na swój oryginalny sposób porusza odwieczny problem śmierci i życia pozagrobowego. Zamiast zbawienia lub potępienia ”skazał” ofiary wypadku drogowego- Adama i Barbarę Maitlandów (granych przez Aleca Baldwina i Geenę Davis) na powrót... do ich własnego domu. Niestety nie wszystko jest takie proste, bowiem posiadłość zostaje zajęta przez nowych lokatorów- Charlesa i Delię Deitz oraz Lydię, córkę Charlesa z pierwszego małżeństwa. Zdecydowanie różni się ona od macochy i to nie tylko kwestii ubioru (preferuje wyłącznie czarne, gotyckie stroje), ale przede wszystkim w sposobie odbierania otaczającego ją świata. Realizowane wizje Delii niszczą budynek- z sielskiego gniazdka zamienia się on w futurystyczną willę z wytworami stuki nowoczesnej wątpliwej urody. Małżeństwo duchów stara się zrobić wszystko, aby uwolnić swoją przystań od intruzów. Gdy próby denerwowania, straszenia, a nawet opętania nie przynoszą skutku decydują się na pomoc bioegzorcysty o wątpliwej reputacji- Beetlejuice'a. Ten jednak zamiast pomóc zrozpaczonej parze, próbuje wykorzystać ich do swoich niecnych celów.

Na największą uwagę w „Soku z żuka” zasługuje gra aktorów. Chociaż każda z ról została odegrana na wysokim poziomie, najbardziej charakterystyczny jest oczywiście tytułowy Beetlejuice, grany przez Michaela Keatona. Aktor stworzył niepowtarzalną kreację, która naprawdę zostaje w pamięci na długo po zakończeniu seansu. To postać arogancka, lubiąca zabawę połączoną z alkoholem, wulgarna i nieco mroczna, a jednocześnie niezwykle zabawna. Bardzo ważną kwestią są efekty specjalne. Nie są realistyczne, ale chyba właśnie o to chodziło reżyserowi. Takie nierzeczywiste pokazanie np. rozczłonkowanego ciała, czy kościotrupów pracujących w urzędzie nadaje klimat i oryginalność filmowi. A jak powszechnie wiadomo te dwie cechy są u Burtona najważniejsze.


„Sok z żuka” polecam nie tylko fanom czarnych komedii, czy wielbicielom twórczości reżysera. Oni oczywiście pokochają ten świat pełen nieszablonowych pomysłów, scenerii i zwrotów akcji. Natomiast ci, którzy do tych grup nie należą, tym razem nie powinni się zawieść. Bo „Sok z żuka” to po prostu dobry film, który oprócz sztandarowych dla jego gatunku absurdu czy surrealizmu, oferuje widzom niekonwencjonalny scenariusz, doskonałą grę aktorską, ciekawe scenerie i tym samym 90 minut dobrej zabawy w świecie umarłych. 


SCREENY




TRAILER


OCENA
8/10

piątek, 22 listopada 2013

Quake (1996)


QUAKE (1996)
producent: id Software
wydawca: GT Interactive
platforma: PC

Wielu z nas pamięta takie serie gier jak "Doom" oraz "Wolfenstein". Wielu z nas zna takie postaci jak John Romero, Tom Hall i John Carmack. Nie bez powodu przytoczyłem powyższe nazwy oraz nazwiska, ponieważ w latach dziewięćdziesiątych to właśnie te gry i ich producenci, przyczynili się do rewolucji w branży elektronicznej rozrywki. Dziś wspomnimy sobie, równie stary tytuł ze stajni "id Software". "Quake" z 1996 roku.

W czasach gdy, największą popularnością cieszył się Microsoft Windows 95, a w growej branży królował "Duke Nukem 3D", twórcy przygód B.J. Blazkowitza oraz bezimiennego żołnierza, próbującego przetrwać na Marsie, opracowywali kolejny tytuł, który swoją, bardziej zaawansowaną na owe czasy technologią, miał ponownie wynieść studio na wyżyny. I tak też w ten sposób powstał "Quake" – następna strzelanina z perspektywy pierwszej osoby z domieszką horroru. Gra nie różniła się konwencją, którą wprowadził, wydany dwa lata wcześniej, "Doom" oraz jego kontynuacja. Zasady pozostały takie same. Idziemy na przód i strzelamy do wszystkiego, co stanie nam na drodze. Innymi słowy, kolejny survival.

Fabuła w grze "nie grzeszy" pomysłowością. W niedalekiej przyszłości, rząd Stanów Zjednoczonych prowadzi eksperymenty związane z teleportacją. Oczywiście, jak w tego typu historiach bywa, następuje w nagłym momencie zgrzyt. Badania doprowadzają do nawiązania kontaktu z innymi wymiarami, a co za tym idzie, ich mieszkańcami. Niestety, nie są oni zbyt przyjaźnie nastawieni, co już stawia całą ludzkość w pułapce. Aby załagodzić tej sytuacji, rząd wysyła śmiałka w ramach operacji wojskowej, w celu zneutralizowania, grożącego naszej planecie, niebezpieczeństwa.

Twórcy zaimplementowali, dostępne już w "Doomie", te same poziomy trudności, jednak w lekko zmienionej formie. Tym razem, w grze mamy do wyboru takie tryby jak: łatwy, średni oraz trudny + jeden ukryty, o nazwie Nightmare, co dla niedzielnych graczy jest nie lada wyzwaniem, będący jednocześnie kwintesencją odczuwania prawdziwego strachu tudzież obawy przed ciosem, zadanym przez potwora.

Gra dzieli się na 28 poziomów, pogrupowanych na 4 rozdziały. Pod koniec każdego z nich, tradycją jest czekający na nas "boss", którego pokonanie zajmuje trochę czasu. Każdy etap zawiera również określoną liczbę ukrytych pomieszczeń, tzw. "Secrets", w których to możemy nadrobić straconą ilość zdrowia, uzyskać pancerz, nowe uzbrojenie czy zyskać dostęp do jeszcze innych "znajdźków". Z całą stanowczością należy się pochwała twórcom za ich stylizacje. Widoczne są inspiracje stylem gotyckim, czy okresem średniowiecza.

Do wyboru mamy około 8 typów broni. Na początek, nasz bohater dostaje w swoje ręce strzelbę. Posiada również broń białą, w rzeczywistości będącą jednak całkowicie bezużyteczną. Wraz z eksploracją kolejnych etapów, mamy możliwość pozyskać znacznie mocniejszy arsenał np. wyrzutnię granatów, obrzyna, czy miniguna, a nawet bardziej niekonwencjonalne wyposażenie jak np. miotacz wystrzeliwujący wiązki elektryczne. Należy również wspomnieć o bonusach rozsianych po poziomach, które tymczasowo ułatwiają rozgrywkę.

W grze czeka na nas wiele typów przeciwników. Możemy spotkać się z potworami o ludzkich sylwetkach, np. zmutowanymi żołnierzami, zakrwawionymi olbrzymami z piłami mechanicznymi, rycerzami lub też znacznie bardziej niebezpiecznymi istotami, np. gigantyczny stwór, zdolny zabić naszego protagonistę jedną wiązką elektryczną. Liczba wrogów na danym etapie oraz szybkość ich eksterminacji, zależy od wybranego wcześniej poziomu trudności.

Jednak to, co wyróżnia "Quake'a" ze swoich "starszych braci" to przede wszystkim trzy elementy, o których warto wspomnieć.

Po pierwsze grafika. W przeciwieństwie do "Dooma", jest ona w pełni trójwymiarowa. Na jej potrzeby, deweloperzy stworzyli autorski i innowacyjny silnik graficzny o nazwie "Quake Engine", który pozwalał wówczas na wczytywanie większej ilości w pełni renderowanych obiektów w czasie rzeczywistym. Dodatkowo, bogatsza paleta tekstur, która jest jeszcze bardziej szczegółowa i kolorystyczna. Lokacje, po których się poruszamy, są dopracowane i przemyślane. Hordy wrogich potworów już nie są dwuwymiarowymi sprite'ami, tak jak miało to miejsce w "Doomie". Tym razem mamy do czynienia z oponentami w pełni modelowanymi i oteksturowanymi. Innymi słowy, przerażająco świetnie wykonani. Efekty specjalne również zasługują na wysoką notę. Niestety trzeba zauważyć, że pierwotne wersje gry nadal pracują na trybie "software", co nieco pogarsza jakość grafiki i nie ma możliwości zmiany na akcelerację graficzną. Choć to raczej plus, zważywszy na okres powstania tytułu. Gra nadrabia ten brak poprzez multum opcji zmiany rozdzielczości. Wciąż robi wrażenie...

Po drugie, ścieżka dźwiękowa. Co do efektów dźwiękowych, nie mam żadnych pretensji, choć dźwięki wydawane przez niektóre bronie, bądź oponentów mogłyby być znacznie lepsze. W kwestii muzyki, nie usłyszymy jej już w systemie MIDI, bowiem tutaj mamy do czynienia z oprawą audio wysokiej jakości. W przeważającej części jest to mroczny ambient, dostosowany do danego pomieszczenia. I tak, będąc w kompleksie wojskowym, usłyszymy utwory w takiej perspektywie, jakbyśmy słyszeli, że w danym momencie pracuje jakaś maszyna bądź inny, zaawansowany sprzęt. Natomiast, kiedy znajdziemy się w innym wymiarze, możemy usłyszeć coś w rodzaju dźwięków natury, tj. płynącej wody, okolic bagiennych wraz z trudnym do wytłumaczenia echem. Całość jest bardzo dobrze wkomponowana do sytuacji, które widzimy na ekranie, tym samym potęgując napięcie i strach. Warto również wspomnieć, iż twórcą soundtracku jest Trent Reznor, lider zespołu Nine Inch Nails. Dobra robota!

Po trzecie i ostatnie. Rozgrywka i opcje. Tym razem gameplay jest w pełni intuicyjny i wszechstronny. Bohater może rozglądać się wokół siebie oraz w górę i w dół, co nie było możliwe w "Doomie". Ponadto, gra pozwala również na sterowanie naszym protagonistą za pomocą nie tylko klawiatury, ale i myszki, ułatwiając tym samym swobodę w poruszaniu się i celowaniu. Dodatkowo, szeroki dostęp do wszelkiego rodzaju opcji graficznych, dźwiękowych, kontrolnych etc. Sama przyjemność.

Podsumowując, "Quake" z 1996 roku to produkt, wciąż dający dobrą zabawę, pomimo swojego wieku. Dziś może co najwyżej śmieszyć swoją oprawą i wykonaniem, lecz należy pamiętać, że jest to prekursor strzelanin FPP, który ustanowił standardy, wyznaczające charakterystykę dzisiejszych produkcji tego typu. Oprócz samej akcji i zabijania nieprzychylnych nam istot, warto wspomnieć, iż dzięki nastrojowi gry, mamy do czynienia ze swego rodzaju dobrze zaprojektowanym survival-horrorem. Duża liczba przerażających wrogów, wiele wspaniałych, mrocznych lokacji, klimatyczna muzyka oraz szeroka gamma opcji tylko przemawiają za stanowiskiem, by sięgnąć po ten tytuł. Bez wątpienia można stwierdzić, że "Quake" to godny i jak najbardziej prawowity następca serii "Doom". Perełka w każdym calu.

SCREENY




TRAILER


OCENA
8/10

czwartek, 21 listopada 2013

Pyszne ciało (2011)


PYSZNE CIAŁO (2011)
autor: Agnieszka Masłowiecka

Po sięgnięcie po tą książkę skusił mnie na pewno tytuł i opis z tyłu okładki. Jest to zbiorek opowiadań inspirowany aktem kanibalizmu, który odbył się w 2001, gdzie jeden z panów zaanonsował ogłoszenie, że chciałby być przez kogoś zjedzony. Jako fan filmów kanibalistycznych nie mogłem sobie przejść obok obojętnie, także zasiadłem do lektury ze sporymi nadziejami.

Na wstępie warto zaznaczyć, że nie ma tu za dużo grozy. Opowiadania są w różnym stylu jak np. o pisarce, która wywołała skandal w Nomandii, czy o kobiecie, której głos kazał umrzeć lecz ona chciała to powstrzymać. Konkretnie do sytuacji z 2001 roku nawiązuje "Przyjdź do mnie", gdzie nawet występuje Armin Meiwes. Psychodeliczny klimat jest w opowiadaniu "Smok", które jest napisane w bardzo oryginalnym stylu, który może wiele osób zadziwić. Najjaśniejszym punktem zdecydowanie jest opowiadanie tytułowe, gdzie głównym bohaterem jest Rag, który służy Ekscelencji. Autorka przedstawia historię brutalną, przesyconą erotyzmem i ciężkim klimatem, która miażdży w każdym calu. 

To co odróżnia książki Agnieszki Masłowieckiej od innych powieści to zdecydowanie nietuzinkowy styl. Autorka przedstawia wszystko dość surrealistycznie, że czasem wydaje się to być bez sensu jednak po głębszej analizie wszystko jest ułożone na swoim miejscu. Nie jest to lekka książka do czytania przed snem i trzeba się na prawdę skupić. Kolejnym plusem jest różnorodność. Nie ma tu opowiadań na tak zwane "jedno kopyto". Każde się różni od siebie i stylem, i sposobem narracji, i poruszaną tematyką, chociaż wszystko kręci się wokół żądz ludzkich. 

Jak na debiutancką powieść wyszło wszystko Agnieszce Masłowieckiej całkiem sensownie, chociaż brakuje tu trochę opowiadań, po których musiałbym zbierać szczękę z podłogi. Lecz jeżeli ktoś poszukuje czegoś oryginalnego, napisanego w okolicach tematyki grozy to Pyszne ciało powinno mu przypaść do gustu.

OCENA
7/10

Za książkę dziękuje wydawnictwu:


wtorek, 19 listopada 2013

Wzgórza mają oczy (2006)


THE HILLS HAVE EYES / WZGÓRZA MAJĄ OCZY (2006)
reż. Alexandre Aja; scen. Alexandre Aja, Gregory Levasseur
kraj produkcji: Francja, USA

Alexandre Aja w 2003 roku zaskoczył nas jednym z najlepszych filmów gore, który nazywa się Blady strach. Ilość krwi, poryta fabuła i trzymające w napięciu sceny przyczyniły się do geniuszu tego filmu. Trzy lata później ukazał światu swoją wersje Wzgórza mają oczy, którą kilkanaście lat temu nakręcił legendarny Wes Craven. Wersja wielkiego twórcy była całkiem słaba, zaledwie kilka dobrych scen, lecz wizja Aji to już zupełnie inna bajka.

Amerykańskie małżeństwo wraz ze swoimi dziećmi, mężem jednej z córek, wnuczką i dwoma psami wybierają się na wakacje. Zatrzymują się na stacji benzynowej, w Nowym Meksyku, by zatankować i rozprostować kości. Gdy wspominają sprzedawcy, że jadą do Kalifornii, ten mówi im o pewnym skrócie, którego nie ma na żadnej mapie (i droga jest o dziwo nieco gorsza, niż te w naszym kraju :) ) , ale pozwoli im zaoszczędzić kilka godzin jazdy. Podróżujący posłuchali wskazówki pracownika stacji, lecz daleko nie zajechali, gdyż ktoś rozłożył kolczatkę na drodze i ich wojaże stanęły w martwym punkcie. Duży Bob odłącza się od rodziny, by sprowadzić pomoc drogową, lecz na stacji, na której szukał ratunku, spotkała go jedynie zguba. Podróżnicy nie wiedzą, że ich wóz rozkraczył się dziwnym trafem w okolicy "testowego miasteczka" gdzie rząd Stanów Zjednoczonych przeprowadzał badania nuklearne, a miejsce to zamieszkiwali ludzie, dotknięci mutacją po opadach radioaktywnych. Bohaterowie nie zdają sobie sprawy, w jakie gówno wdepnęli...

Na pewno jest to jeden z lepszych remake'ów jakie do tej pory oglądałem. Cały film jest przedstawiony w całkowicie innym świetle, lecz główny wątek fabularny nie uległ przekształceniu. Zostało dodane kilka nowych miejsc jak wyżej wspomniane miasteczko, co jest zdecydowanie plusem i film nie jest przez to monotonny. Mamy tu do czynienia ze sporą ilością scen gore, czego brakowało w pierwowzorze. Oglądało się film przyjemnie, wchodził gładko, a morderstwa wywoływały duże zaskoczenie. Jest krwawo, brutalnie i trzyma się to wszystko kupy, czyli Alexandre Aja w pełnej okazałości.

Film na pewno zaspokoi fanów dobrego horroru, a w szczególności dobrego gore. Jeśli zraziliście się po wersji Wesa Cravena, tak nowa wersja zdecydowanie przypadnie wam do gustu i będziecie do niego wracać niejednokrotnie. 

SCREENY




TRAILER


OCENA
8,5/10

poniedziałek, 18 listopada 2013

Occult (2009)


OCCULT / OKARUTO (2009)
reż. Koji Shiraishi; scen. Koji Shiraishi
kraj produkcji: Japonia

Znany nam dobrze Koji Shiraishi nie próżnował w roku 2009. Wypluł w nim aż cztery produkcje, z czego jedną z nich jest opisywany teraz Occult. Jest to kolejny film stylizowany na dokument i po obejrzeniu Noroi mieliśmy duże oczekiwania w stosunku do niego, gdyż tamten był genialny.

Koji Shiriaishi zainteresował się tragicznym incydentem, który wydarzył się trzy lata temu, gdzie chłopak zabił dwie osoby a jednego typa zranił nożem ryjąc mu na plecach dziwny znak, a następnie skoczył do morza ze skarpy, natomiast jego ciała nigdy nie odnaleziono. Reżyser zbierał informację od rodzin i znajomych osób, które ucierpiały w tamtym dniu. Odnalazł w końcu Eno, jedynego ocalałego z masakry. Ten mówił mu, że przemawia do niego głos i ukazują się jemu jakieś dziwne cuda (prawdopodobnie UFO). Postanawia się bardziej zagłębić w tej historii i proponuje Eno współpracę, by ten pomógł mu uwiecznić widziane przez niego "cuda". Filmują go cały czas i bywają momenty, gdzie dzieją się zjawiska paranormalne. Z biegiem czasu Koji dowiaduje się, że Eno musi wykonać specjalną ceremonię aby trafić do innego, lepszego świata...

Nie wiem czy spadek formy Koji'ego objawia się zbyt częstym wypluwaniem filmów, czy pomysły mu się skończyły, bo Occult wypada dość przeciętnie. Dobrze, że jest stylizowany na dokument, bo w tym klimacie filmy najbardziej mnie przekonują, ale fabuła nie jest super. Ze strasznych scen jest tylko jedna konkretna, a wspomniane UFO wygląda bardziej jak latająca torebka śniadaniowa. Mimo wszystko film ogląda się całkiem dobrze i nie przynudza, jednak nie ma takiego wielkiego "wow" jak przy Noroi i Grotesque.

Fani Koji'ego poczują się zawiedzeni, a ci co nigdy nie mieli z nim styczności niech nie zaczynają od tej produkcji bo mogą się zrazić. No chyba, że szukają czegoś oryginalnego ze zjawiskami paranormalnymi.

SCREENY




TRAILER


OCENA
4/10

wtorek, 12 listopada 2013

Szkarłatny blask (2013)


SZKARŁATNY BLASK (2013)
autor: Łukasz Henel

Druga już powieść grozy tego autora, który z wykształcenia jest filozofem i informatykiem. Rzadko się spotykam z dobrymi książkami polskich pisarzy, a tu jeszcze do tego mamy tematykę nawiedzonego domu, więc byłem ciekaw czy Henel uzyska odpowiedni klimat. Na szczęście udało mu się.

Głównym bohaterem jest Łukasz Stańczuk, który dostał w spadku dom w miejscowości Kursko. Chata znajduje się w lesie, brak w niej elektryczności, lecz chłopak chcę ją sprzedać aby mieć spory majątek. Już podczas podróży psuje mu się samochód i błądząc po lesie czuje, że ktoś go obserwuje. Po dotarciu w domu znajduje notatki swojego zmarłego wuja, gdzie opisany jest okultystyczny rytuał w którym ten uczestniczył. Chłopakowi wydaj się, że jest to zwykła bajka, lecz zaczyna słyszeć głosy i widzieć zjawy...

Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że książka od początku już powala klimatem grozy. Wszędzie mrok, las, tajemnicze głosy. Z rozwojem wydarzeń dochodzą jeszcze zjawy, morderstwa i rytuał. Czego chcieć więcej? Sama postać bohatera, zwykłego przeciętnego chłopaka pomaga utożsamić się z nim i przez to bardziej wczuć się w akcje. Autor tak świetnie potęguje napięcie i tworzy elementy zaskoczenia, że czytelnik wkręca się momentalnie i ciężko mu się od niej oderwać. Co najważniejsze - nie ma tu przynudzania przez pierwsze rozdziały tylko od razu zaczynają się konkrety, także patent jak dla mnie mistrzowski. 

Bez dwóch zdań jest to najlepsza książka w klimacie grozy napisana przez polskiego autora w tym roku. Mamy tu dobrą fabułę, genialny klimat, a do tego można się przestraszyć. Fani horroru, kupujcie w ciemno bo warto.

OCENA
9/10

Za książkę dziękuje wydawnictwu:


niedziela, 10 listopada 2013

Teketeke (2009)


TEKETEKE (2009)
reż. Koji Shiraishi; scen. Takeki Akimoto
kraj produkcji: Japonia

Koji Shiraishi jest jednym z naszych ulubionych reżyserów. Obraliśmy sobie za cel obejrzenie wszystkich jego produkcji. Teketeke jest kolejnym celem na naszej liście. Film ukazał się w tym samym roku co Groteska, lecz nie było nic o nim słychać.

Film zaczyna się od sceny, gdzie małe dziewczynki jadące autobusem opowiadają o miejskiej legendzie zwaną Teketeke. Jedna z pasażerek, która dostała lepa workiem mówi im, aby skończyły to opowiadać, bo to tylko bajka. Gdy wraca do domu przechodzi przez wiadukt i zaczyna gonić ją potwór, który przecina ją na pół. Potem akcja przenosi się do szkoły. Jedna z dziewcząt chce się spotkać z pewnym chłopakiem i prosi swoją przyjaciółkę, żeby poszła z nią na spotkanie. Podczas spotkania chłopak opowiada legendę o Teketeke. Ekipa wraca do domu, każdy w swoją stronę. Jedna z dziewczyn wracając napotyka dziwną istotę pozbawioną nóg i zostaje zabita, również przekrojona na pół. Jej koleżanka chcąc rozwiązać tą zagadkę zostaje zaatakowana przez tą postać, lecz udaje się jej wyjść cało z opresji. Starają się zdobyć jak najwięcej informacji o tym co zabiło ich przyjaciółkę...

Zacznijmy od plusów. Jakby nie patrzeć, fabuła jest dobra, tylko kiepskie rozłożenie historii i średnie wykonanie. Tytułowa Teketeke wyglądała konkretnie i morderstwa, które popełnia też wyglądają zacnie. Gorzej jest z ilością morderstw, bo jest ich tyle, że można je policzyć na palcach jednej ręki. W połowie filmu jest nużąco. Akcja toczy się wolno, są emocje jak na grzybach. 

Obejrzawszy inne filmy w reżyserii Koji'ego takie jak Noroi, czy Grotesque oczekiwałem nieco innego poziomu grozy, myślałem, że wróci do korzeni i zamaże przykre wspomnienia o Shirome, które oglądałem rok temu. 

Ci, którzy lubią japońskie kino grozy i znają dobrze postać Koji'ego niech nie oglądają tej pozycji, gdyż mogą się zwyczajnie zawieźć. Zostańcie przy Noroi, Kobiecie o rozciętych ustach, czy Grotesce.

SCREENY




TRAILER


OCENA
4/10